Zawsze mogło być gorzej, prawda?


Było mu zimno i mokro. Teraz przynajmniej wiedział jak czują się ludzie na filmach, którzy mają zły dzień a na deser, przejeżdżające auto wjedzie w kałuże, która w większości ląduję na tobie.
To był  cholernie zły dzień. Kłótnia z Deana po polowaniu na mściwego ducha a później wracanie z buta do motelu, który był oddalony kilometr od domu, w którym polowali pod czas ulewy... Było najgorszym, co przytrafiło się Samowi od kilku miesięcy. No, ale zawsze mogło być gorzej, prawda?
Po pół godzinie drogi dotarł do motelu: padnięty, przemoczony, ale w jednym kawałku. Przekręcił kluczyk w zielonych drzwiach o numerze 115 i wszedł do środka po drodze zapalając światło. Tak jak podejrzewał, Dean już dawno chrapał pod kołdrą. Sam uśmiechnął się pod nosem i podszedł do torby, aby wyjąć suche ubrania.
Wyszedł z łazienki rozgrzany po długim prysznicu, ale wciąż czuł, że to za mało. Potrzebował grubej kołdry i łózka, w którym mógłby się położyć i dostatecznie rozgrzać. Niestety żołądek domagał się czegoś do zjedzenia. I to pilnie.
Przekąsił coś na szybko i położył się, nakrywając się kołdrą aż po sam nos. Prawie zamruczał z rozkoszy; wygodnie. Raj dla nadwyrężonych mięśni.
Wszystko wydawało się być w porządku, naprawdę. Ale jak nie zimno, głód, to teraz... problemy z zaśnięciem.
Kładł się na lewym boku albo na prawym, próbował zasnąć nawet na brzuchu czy plecach, ale z marnym skutkiem. Od godziny jak nie dłużej wiercił się i kładł na różne sposoby, szukając jakiejś wygodnej pozycji., która sprzyjała by uśnięciu. Bezskutecznie. Westchnął zrezygnowany, leżąc na prawym boku. Wpatrując się w ścianę na której były jakieś głupie obrazy, które miały na celu wypełnić jakoś to pomieszczenie.
Po jakimś czasie miłe ciepło znikło, i Sam zaczął się trząść jak galareta, nawet ta cienka pościel nie dawała ciepła. Tani, hotelowy szajs. Brawo, Sam. Musiałeś się przeziębić, świetnie! Musiałeś się pokłócić z bratem, genialnie!
Podciągnął nogi pod brzuch i skulił się w kłębek, licząc na odrobinę ciepła. Przymknął powieki z nadzieją na sen. I wtedy poczuł TO; ogarniające go zewsząd ciepło, które powoli przybierało na sile. Po ciele długowłosego przeszedł przyjemny dreszcz. Skąd te nagłe ciepło? Nie zastanawiał się nad tym, był zbyt pochłonięty ulgą. W końcu ciepło. Tak jak pod prysznicem, a nawet jeszcze lepiej. Zdecydowanie lepiej.
Zamruczał jak rasowy kot i zamknąwszy oczy wtulił twarz w poduszkę. Zrobił się przyjemnie senny...
Dziwny zapach zaczął drażnić nozdrza Winchestera; z początku delikatna, prawie w ogóle nie wyczuwalna woń, której Sam nie zarejestrował przez ciepło, umiejętnie rozproszyło jego uwagę. Woń przybrała na sile, skutecznie wyrywając Sama z letargu w jaki zapadł. Uchylił powieki. Niczego takiego nie widział. Tylko coś brązowego... Chwila zaraz. W pokoju nie było niczego brązowego. Ani niczego tak blisko twarzy. Otworzył szeroko oczy, zamierając. Jeśli to potwór, to nie może się zdradzić. Ręka powoli sunęła pod poduszkę, aby chwycić za nóż Ruby. W połowie drogi przerwał mu głos, dobrze znajomy głos. Przecież to... niemożliwe... Nie. On zmarł. Sam widział to na własne oczy - jak Lucyfer anielskim ostrzem ugodził go w pierś. To przecież... ale jak... Gabriel?
- Gabriel? - przed sobą miał autentyczne, brązowo-złote SKRZYDŁA. ANIELSKIE SKRZYDŁA. A głos za plecami był cholernie podobny do GABRIELA. Istota nie odezwała się słowem. A może to tylko świadome śnienie? Może to co teraz widzi i czuję Sam nie ma miejsca? A raczej ma tylko że w jego głowie?
Odwrócił się powoli na drugi bok, szczerze bojąc się tego, co ujrzy. Jednak nie zobaczył żadnego potwora, tak jak się spodziewał. Nie. Obok niego leżał Gabriel. Ten sam Archanioł, który oddał życie za niego i Deana. Ten sam, którego zabił Lucyfer... Otworzył szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę on. Nawet uśmiechał się w ten swój oryginalny sposób.  
- Witaj, Sammy - przywitał się cicho blondyn, jakby nie chciał zbudzić Deana albo jeszcze bardziej wystraszyć Sama. Zatkało go jeszcze bardziej. Nie wiedział co powiedzieć, więc zapytał pierwsze, co przyszło mu na myśl: - Dlaczego widzę twoje skrzydła?
Owe skrzydła poruszyły się, obejmując długowłosego. Jak... jakim cudem widział skrzydła? A raczej trzy pary potężnych skrzydeł?
- Nie można ich ot tak zobaczyć. Masz moją zgodę, dlatego wciąż jeszcze masz oczy. Gdyby Dean teraz się obudził, to miałby dwie wypalone dziury zamiast oczu - odezwał się Gabriel, uśmiechając się i wyciągając rękę aby kciukiem pogładzić blady policzek Sama.
Miał tyle pytań... co tu robił, dlaczego akurat w jego łóżku, jak to się stało że przeżył, skoro Lucyfer go zabił... lecz kiedy archanioł dotknął jego policzek, Sam zdrętwiał, jakby był pod wpływem czaru. Wpatrywał się w brązowe oczy mężczyzny.
- Nie wiem. Może ojczulek się za mną stęsknił? - zakpił, wwiercając spojrzenie swych brązowych oczu w Winchestera. Zupełnie jak Castiel w Deana, tylko że w nich widać było zaciekawienie. W tych Castielowych przeważnie można było dostrzec przeważnie powagę.
Blondyn zawiercił się pod jego czujnymi oczami. Jak Dean wytrzymywał takie "walki' z Casem?
- Powinieneś położyć się spać. Jesteś przeziębiony i drżysz - zauważył, przyciągając go skrzydłem bliżej. Sam stawiał opór, nie wiedząc o co chodzi Gabrielowi. Słysząc westchnięcie i "No dalej, dzieciaku. W ten sposób szybciej się ogrzejesz", pozwolił się przyciągnąć i objąć skrzydłami, które grzały jego plecy.
Z każdą chwilą powieki robiły się cięższe. Sam objął blondyna w pasie, powoli zapadając w sen.
- Gabe? Pachniesz czekoladą - mruknął mu w obojczyk. Archanioł w odpowiedzi zaśmiał się cicho, z rozczuleniem w głosie. Ten dzieciak był naprawdę uroczy, nie ma co. Westchnął cicho, wolną ręką głaszcząc wyższego od siebie chłopaka po włosach.
-  Dobranoc, Sammy - Gabriel otoczył trzema parami skrzydeł siebie i Winchestera. Wydawało się, jakby byli zamknięci w brązowo-złotym kokonie z piór, który idealnie ogrzewał zziębnięte ciało Sama.

1 komentarz:

Obserwatorzy

Odznaka